A noc jest czysta…
(czterech jeźdźców apokalipsy)
A noc jest czysta – echem pulsuje
Puszczyka krzykiem sowa poluje
Lotem upiora na ścieżkę spada
Którą do dziury mysz leśna się skrada
A noc jest jasna – mami gwiazdami
A ja w pościeli, wciąż z demonami
Walczę. Przynieście sen dobry, anieli
Nim w żarze smutku mózg się spopieli
Lecz noc jest czarna – nie ujrzysz cienia
Ni światła co ją w dzień jasny zmienia
Kształty przepadły w mroku gęstwinie
Tak jak przepada promień w głębinie
Drzwi pozostawiam na oścież otwarte
Kłębią się myśli w czaszce zawarte.
I jaźń wypełnia rosnąca trwoga
Daremnie wzywam na pomoc Boga
Pustką świątynie straszą wymarłe
Bogów imiona już ze ścian starte
Kapłani z ołtarzy ich pozrzucali
Figury złocone w pył potrzaskali
Uciekli bogowie ze statku Ziemia
Która w pustynię się zwolna zmienia
Konania słychać ich jęki z dali
Choć nieśmiertelni – powymierali.
Za życia martwi. Poodchodzili
Nie stało wiernych, co ich wielbili
Po tym jak wieść nadeszła rażąca
Sztyletem śmierci serce kłująca
Krzykiem, co matce serce rozdziera
A ojca twarz z barwy życia odziera
Zamiera. Blednie. Osłabia członki
Naciągającej widmo rozłąki
Nie zaśniesz… Z boku się na bok przewracasz
Myśli do źródła siłą zawracasz
Nawet nadzieję, deskę ostatnią
Zabiera fala w topiel przepastną
Czy ją wyrzuci znowu na plaże?
Czekają ciała. Wpatrują się twarze
Niewyspanymi, bez blasku oczyma
Ja to wytrzymam. Czy ona wytrzyma?
Czaszki bieleją, choć skóra wciąż na nich
Sucha, błyszcząca niczym pergamin
Już nocny zbójca szponem ją zdziera
Kość białą z rozdarcia pazurem wydziera
Gdzie znikło życie różami wysłane?
Długo i w męce wyczekiwane?
Dlaczego róża płatki zrzuciła?
A kolce ostre w sens życia wbiła?
Nie tak, nie tak przecież być miało
Nie po to się żyło uparcie. Cierpiało
By teraz krzyk jeden wywabił konnych
Jeźdźców ze stepów szerokich, wonnych
Czwarty w galopie zatruwa strzałę
Drugi pierwszemu łuk mocny podaje
Trzeci cel mu na ślepo wybiera
Pierwszy ze wzgardą strzałą weń strzela
Za późno grot z piersi dziecka wyrywasz
I walkę o jego istnienie przegrywasz
Trucizna sieje swe spustoszenie
I piersi wydają ostatnie już tchnienie
To koniec. To koniec. To koniec – śpiewają
Upiory, co losem wszystkiego władają
To koniec, to koniec – serce zamiera
Jęk matki ciszę śmiertelną rozdziera.
Odchodzę. W pustelni miejsce znajduję
W kniei, na bagnach się okopuję
I czekam, co los mi dalej przyniesie
Słucham odgłosów. Wiatr smutę niesie