Do Mojej Przyjaciółki
Minie minuta, i minie każda chwila,
Jak godzina, w której Cię matka zrodziła.
I minie dzień. A jakże! Dzień także przeminie.
I minie tydzień. I miesiąc. I wiosna po zimie.
Po wszystkim tylko pozostanie wspomnienie,
Rozmyte, niczym na ścianie – rzeczy ciemne cienie.
I wieczność. Właśnie! I wieczność przeminie;
Lecz wcześniej ślad wszelki po wszystkim zaginie:
Po wszystkim co widziałaś, po wszystkim czym byłaś,
Co przeczytałaś, i w co, naiwnie, wierzyłaś.
Poznikają bogowie, w czasu otchłani,
Wszyscy. Ci znienawidzeni, i ci – ukochani,
Bo albo się ludzie nimi zbytnio znudzili
Albo wymarli wszyscy kapłani, którzy o nich głosili.
Gdyż, bez kapłanów, bogowie zwyczajnie nie bytują,
To kapłani do istnienia bogów powołują;
Gdyż ja, gdybym był bogiem, nie wyręczał bym się kapłanami
Tym bardziej, że większość z nich jest nikczemnymi zbokami.
Po jaką cholerę by mi byli tacy pośrednicy,
Co nie mogą swych myśli oderwać od macicy?
Albo od dupeńki ślicznego ministranta?
Lub dziewczynki, którą sadzają sobie na kolankach?
Odpowiedz sobie szczerze na to jedno pytanie,
Wtedy próżne się stanie mojej tutaj gadanie,
I rzeczy tłumaczenie, gdy o Boga pytasz,
Bowiem prawdy, jak możesz, tak zawsze unikasz.