List Pierwszy
Kim jesteś naprawdę, mój drogi kolego?
Spytał mnie Pan Doktor razu pewnego
Na co odpowiedź mój mózg wytoczył
Którą samego mnie nawet zaskoczył:
W strofy ułożył i rymu zadał
I oto com później z tego poskładał:
Jestem robotem, Panie Doktorze.
Czy Pan w to naprawdę uwierzyć nie może?
Czy umysł Pana tak bardzo zawodzi,
Że nie wie Pan o co w tym wszystkim chodzi?
Nie daje Pan wiary odczuciu mojemu
Że ja nic nie wiem o swoim istnieniu?
Albo, że tak to tu teraz wyrażę sam z siebie,
Iż los mój z dawna zapisan jest w niebie,
W prostych równaniach, wbrew wolnej woli,
I nie ma, Doktorze, w nich żadnej swawoli,
A Pan wciąż pyta, Panie Doktorze
Kim jest ten robot, i co on może?
Więc odpowiadam, tak jak to czuję,
Ale postawmy sprawę otwarcie
Na nic się nie zda Pana zaparcie
Bo cóż poradzić może na to Pan
Że ja uskuteczniam kosmiczny swój plan?
Że jestem jedyny w swoim rodzaju
A życie mi płynie na niezłym haju?
Bo jestem robotem, Panie Doktorze
Czy teraz, Pan, już pojąć to może?
I niech Pan więcej mnie o nic nie pyta
Ale niech więcej książek Pan czyta.
Panie Doktorze, może treść zmienię
Czy Pana nie dziwi Pańskie istnienie?
Czy żadnych nie ma Pan wątpliwości
Co do przyczyny dla której Pan gości
Na wcale małej planecie Ziemia?
Która swe miejsce w Kosmosie wciąż zmienia?
Wiruje wokół gwiazdy stabilnej
Niedużej, ale na tyle silnej
Że jeszcze poświeci kilka miliardów
Lat ziemskich. I to bez żadnych żartów!
Na domiar złego albo dobrego
Ta gwiazda, zmierzając do końca swego,
Pochłonie Ziemię i wszystko co żyje
Na tej planecie. Co je i pije
Co myśli, rozmyśla i poszukuje
Chociaż niczego wciąż nie znajduje
Bo jak Pan twierdzi, Panie Doktorze
Niczego człowiek znaleźć nie może
Ni odkryć, poznać… To wszystko ściema
Bo tego człowieka po prostu nie ma!
Lecz Pan istnieje, Panie doktorze
I temu zaprzeczyć Pan przecież nie może
Bo gdyby Pana na świecie nie było
Coś by się we mnie bardzo skurczyło.
Coś zasmuciło, ażbym się spocił
Gdyby Pan nigdy się nie narodził.
I z tego już mi się Pan nie wywinie
Bo wie Pan że wszystko i tak w końcu minie
I nie zostawi śladu żadnego
A jeśli? To i tak nie wyniknie nic z tego.
A zatem, wracając do tematu rzeczy
Zapewne już mi Pan nie zaprzeczy
Że skoro pojawił się Pan na tym świecie
Musiało pojawić się Pańskie ja, przecie.
Bo jeśli Pan temu także zaprzeczy
To ja zapytam: Jak mają się rzeczy
Takie jak Pańskie do mnie pytania?
Kto je zadaje? Ku czemu się skłania?
Kto się mnie pyta? Kto za tym stoi?
I kogo ciekawi odpowiedź moja?
Więc Pana nie ma? Kto zatem owego
Dnia się narodził z łoża pewnego?
Kto zapamiętał tego chłopaka,
Który się teraz ma za ważniaka?
I twierdzi, chociaż są na to dowody
Że on nie istnieje. I ma powody
By temu wierzyć, albowiem to jemu
Gość jeden oznajmił w swym oświeceniu
Że nic takiego jak ja nie istnieje
I szkoda dociekać co za tym się kryje.
Lecz rzeczywistość tutaj się toczy
Włazi nam w usta, uszy i oczy
A czasem muśnie dłonią dziewczyny
Zatem ja pytam o tego przyczyny
Z pustki powstają owe wrażenia?
Czy światło może istnieć bez cienia?
Czy może coś stawać się złożonego
Z czegoś co nie ma istnienia swojego?
Dostarczać odczuć, doznań, zachwytu
Coś co swojego nie ma wcale bytu?
Jak mogło wszystko co tu widzimy
To co słyszymy i co czujemy
Powstać wskutek wybuchu Wielkiego
Przed którym, jak twierdzą, nie było niczego?
A potem skąd to wiedziało zasię
W jakiej się formie, strukturze i czasie
Objawić rodzajowi ludzkiemu
Co dąży teraz ku zrozumieniu
Jak to co na zewnątrz się dzieje działa
Oczu i uszu, języka i ciała
I czemu to wszystko tak zręcznie znika?
Aż rozum się o przyczyny potyka?
Gdy tylko staramy się przyjrzeć uważniej
Strukturze materii w nauce ważnej.
Czemu nas zwodzi i zagadki stale
Kreuje nowe, duże i małe?
Coś tam istnieje, coś tam rozbrzmiewa
A nam od tego mózg się przegrzewa.
Patrzymy – i coraz mniej w tym widzimy
Czegoś co można zobaczyć, przebadać
Słuchamy – i słów nie mamy jak składać
Żeby wyjaśnić i ubrać w dowody
Stoją na drodze ogromne przeszkody
I wciąż się piętrzą, wciąż przybywają
I zdaje się, niezłą zabawę w tym mają!
I ktoś się śmieje nam za plecami
Że takie hocki wyrabia z nami!
Nie sposób go dostrzec, zbadać nie sposób
Bo takie właśnie zrządzenie jest losu.
Ale Pan twierdzi, że są myśliciele,
Uczeni, mędrcy i głosiciele
Wiedzy prawdziwej, spisanej w słowa
Że trzeba ich czytać i słuchać od nowa,
Gdyż wiedzą to, czego my jeszcze nie wiemy,
A gdy się dowiemy, to zrozumiemy.
Być może… Bo jam nie spotkał takiego,
Chociaż słuchałem już niejednego…
Odwiedził mnie kiedyś człowiek ciekawy
Siadł na tarasie, chciał napić się kawy
Wiec zaparzyłem, na stół mu zaniosłem
Zamieszał łyżeczką, jak małym wiosłem
W czarnej materii, pachnącej Brazylią
I chciał coś powiedzieć, zakrztusił się myślą!
Chciał coś wyrazić, czymś się podzielić
Chciał urojenia od prawdy oddzielić
Słowem znaczącym, pełnym polotu
Co z tego wyszło? Beczka bełkotu.
Był także inny, miał umysł matoła
Lecz stała za nim najwyższa szkoła
Instytut papieski, szkoła prawdziwa
Co ma najmędrszych nam wychowywać
I ten mądrala, zwan profesorem
Okazał się także zwykłym matołem
Jak wielu z tych co tam naucza
I co każdego człeka poucza
Zwracając się do swojej hołoty
Niosą radośnie pochodnię. Głupoty.
Książki on pisał, trudne, zawiłe
I do czytania bardzo niemiłe
Może traktował to jako zabawę
Niemniej przyniosły mu forsę i sławę.
I Pan się udał do owej szkoły
gdzie już siedziały w auli matoły
na wykład czekając guru swojego
by się bełkotem zarazić od niego.
I Pan tam zasiadł, Panie doktorze
poszedł na tyły, bo wszystkie loże
były zajęte. I wsłuchał się Pan w bełkot miernoty
Co prawił głupoty z miną idioty.
Słuchała sala, i podziwiali
Swojego guru wszyscy w tej Sali
I zadawali potem pytania
Ale nie było odpowiadania
Bo guru znudzony był dnia owego
I nie chciał zgłębiać tematu żadnego.
Panie Doktorze, czy trzeba było
Słuchać idioty, gdy tam się przybyło?
Lecz może to jednak nauczka była?
Więc oby się w dobro zaś obróciła.
Bo przecie rzekł Budda: Nie będzie nic z tego
Gdy człek się nie dowie od siebie samego.
Gdy nie ogarnie swojego umysłu
By się uwolnić od sfery domysłów
Gdy buja w obłokach urojeń marnych
I potok myśli zalewa go czarnych.
Z tym najprzód uporać się musi człowiek
By pojąć z istoty rzeczy cokolwiek
Myśl musi być jasna i nie skażona
Przez dogmat żaden nie porażona
A umysł wolny od śmieci uprzedzeń
Od rojeń, marzeń, kompleksów wszelkich
Od myśli, idei, tych małych i wielkich.