Poniższy tekst zamieszczam na prośbę kolegi:)

 

Był to rok 2003 i od kilku tygodni szkoliłem go na zawodowego kierowcę z uprawnieniami do kierowania ciężarówkami z naczepą, co wymaga posiadania prawa jazdy klasy CDL class A. Plac manewrowy znajdował się w małej mieścinie na południu stanu Illinois. Polubiliśmy się i został moim stałym kursantem.

Bywało, że przyjeżdżał na plac wcześniej i wówczas, czekając na jego kolej, siedzieliśmy w cieniu wielkiego parasola chroniącego nas przed gorącym słońcem południowego kraju, albo w moim aucie z włączonym silnikiem i klimatyzacją, i gawędziliśmy.  Pod warunkiem, że miałem akurat zdolnego studenta i nie musiałem poświęcać mu całej swojej uwag siedząc obok w szoferce, a tylko obserwowałem z odległości jego manewry.

Tadek miał sporo ciekawych opowieści ze swojego życia do opowiedzenia, a ja wysłuchiwałem  ich  chętnie. Oto jedna z nich, którą przypomniałem sobie przy przeglądaniu zapisków z tamtego okresu. O wielu szczegółach kompletnie zapomniałem, i gdybym wówczas tego nie zapisał, pewnie nigdy bym sobie ich nie przypomniał. Ot, taki mózg.

===========

W roku 1976 w jednej ze śląskich kopalni w Jastrzębiu wydarzyła się największa katastrofa w powojennym górnictwie węgla kamiennego. Zginęło kilkudziesięciu górników, ilu dokładnie Tadek nie był w stanie mi powiedzieć.

Wezwano ratowników z całej Polski, minister obiecał im specjalne premie za wydostanie każdego ciała. Obowiązuje bowiem takie prawo, że żony górników którzy zginęli dostają do czasu wydobycia ich ciał na powierzchnię ich wynagrodzenie w takiej wysokości, jakby pracowali przez 24 godz na dobę. Premie były bardzo wysokie, podobnie jak zarobki ratowników. Ponad 3  średnie krajowe.

Stąd brała się presja i nalegania na jak najszybsze wydobycie zwłok na powierzchnię. Tadek był w grupie trzech ratowników, którzy mieli zbadać i zabezpieczyć teren po innej, powracającej już grupie. Przed miejscem zawału utworzył się komin, a w jego szczycie wisiał potężny głaz. Mówił Tadek, że jak węgiel ma się zawalić, to wcześniej płacze, jęczy, wydaje niesamowite dźwięki, ostrzega. Kamień zaś spada nagle, odrywa od stropu albo ściany bezszelestnie  i dopiero gdy sięgnie dna toczy się z hukiem. Tadek szedł pierwszy. On dostrzegł ten kamień na drodze i wezwał kumpli. Kazał im wykonać pod głazem budynek, czyli go odpowiednio zabezpieczyć przy pomocy rusztowania z drewnianych belek, nim będzie można ruszyć dalej. Gdy to mówił, usłyszał za sobą uderzenie, głaz spadł i nim zdążył wykonać jakikolwiek ruch, ten musnął go po twarzy – jak to określił.

Resztę opowiedzieli mu towarzysze. Jego twarz znikła, na wierzchu były zgruchotane białe kości policzkowe, jedno oko wylane, puste dziąsła bez zębów, krew zalewała krtań. Siłę muśnięcia osłabiły maska i kask, ale tylko osłabiły.

Jeden z nich nadal przez radio: Tadek nie żyje.

Trzy kilometry dalej jego przyjaciel zabezpieczał inny chodnik, i gdy to usłyszał rzucił się niskim przejściem  na ratunek. Gdy dotarł na miejsce wciąż miał na plecach worek z cementem. Uświadomił to sobie dopiero gdy mu o tym powiedzieli ratownicy, ci od Tadka.

Był tam z nimi stary Niemiec, weteran ratownictwa, przeszkolony w udzielaniu zaawansowanej pomocy medycznej. Pojawił się też lekarz. Nie mógł pomóc Tadkowi, ręce mu drżały, cały się trząsł. Niemiec walnął go w twarz, aby ów się pozbierał i sam przystąpił do reanimacji, wsadził   Tadkowi  głęboko w gardło palce by wyciągnąć skrzepy krwi dławiące oddech. Tadek się  dusił nimi. Ponoć wykonał mu nacięcie na krtani, ale blizn nie było widać.

Na noszach wyniesiono Tadka na powierzchnię. Tam, przy dyrektorze, dwaj ratownicy wymienili miedzy sobą uwagi: No i nie ma Tadka, rzekł jeden. Tak, to już po Tadku, przyznał drugi.

Za te słowa odebrano im kwartalną premię.

 

Tadek zapadł w śpiączkę na siedem miesięcy. Wypadek wydarzył się siódmego dnia miesiąca, a Tadek urodził się w lipcu.

 

Obudził się  na szpitalnej sali. Stał tam pośród grupki ludzi, była wśród nich jego siostra, lekarze, pielęgniarki. I on, zdezorientowany i niepewny swojego miejsca.

 

 

Ujął moją dłoń i przyłożył do swoich policzków. – Czujesz śruby pod skórą?

No tak, były tam wyczuwalne jakieś zgrubienia, jakby guzki podskórne.

Potem przyłożył do czoła.

To też czułem, jako pionowe zgrubienie wychodzące spomiędzy oczu do góry.

I on odpowiedział:

( Tu pomyślałem sobie, że Tadek jednak wpada w typowo religijny bełkot…)

 

W czasie jednej z takich wędrówek, kiedy wyszedł ze swojego ciała, co przychodziło mu łatwo, udał się z Ojcem ponownie na pustynię i tam były zabudowania olbrzymie, i zupełna pustka. I to samo niebo bez słońca na nim.

Potężne schody prowadziły pod ziemię i Tadek zapytał Ojca czy może tam zejść. Ojciec się bardzo obruszył, powiedział, że to nie jest miejsce dla niego, nie powinien się tam udawać. Ale Tadeusz był uparty, zostawił Ojca na powierzchni a sam zaczął schodzić w podziemia. Na samym dole była potężna komnata, przystanął gdzie schody się kończyły. I wówczas spoza jakiegoś zaułka wyszły dwie człekokształtne postaci, mężczyźni ubrani w długie ciemne płaszcze z głowami przypominającymi wilcze pyski. Stał i patrzył się w ich stronę, nie dostrzegli go zaraz, szli zatopieni w rozmowie. Naraz przystanęli, dostrzegli go. Najpierw przyglądali mu się jakiś czas a potem coś powiedzieli. Czuł wrogość z ich strony, wiec zaczął się wycofywać. Wówczas wyjęli przedmioty podobne do pistoletów i zaczęli strzelać do niego. Widział jak kruszyły się schody od walących w nie pocisków, rzucił się do ucieczki, do góry, by wybiec na powierzchnię pod opiekę Ojca. Poczuł uderzenia na łydkach, wkrótce znalazł się na powierzchni, tam czekał na niego Ojciec. Prędko oddalili się od tego miejsca.

Potem powrócił do swojego ciała., obudził się. Czuł palenie na łydkach, w powietrzu unosił się swąd palonego ciała. Odrzucił nakrycie, na łydkach miał wypalone dziury z których się dymiło. Poszedł do łazienki, zalał je wodą.

Nazajutrz udał się do lekarza. Ten nie wiedział co to jest, a Tadek nie śmiał mu opowiedzieć swojej historii.

Po tej opowieści Tadek podwinął nogawki spodni, pokazał mi niewielkie, okrągłe blizny wypalone w skórze nóg, pięć, może sześć, dobrze już wygojone.

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.